Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/406

Ta strona została skorygowana.

— Widziałem go, panie Bailly — powiedział Ludwik, kładąc rękę na piersi i kłaniając się jedoncześnie.
I opowiedział Bailly‘emu rzecz całą.
Wtedy zbladł biedny Bailly, pojmując doniosłość wypadku.
— I pan Acloque przysyła go tutaj? — szepnął.
— Tak, panie prezydencie.
— Ale jak go przysyła?...
— O! — bądź pan spokojny — rzekł Pitoux, który źle pojął niepokój Bailly‘ego — Są ludzie do pilnowania więźnia; nie puszczą go w drodze.
— Dałby Bóg, aby puścili — mruknął Bailly.
Potem, zwracając się do Pitoux, rzekł:
— Ludzie... co rozumiesz przez to, mój przyjacielu?
— Rozumiem lud przecie!...
— Lud?...
— Przeszło dwadzieścia tysięcy ludzi, nie licząc kobiet — rzekł Pitoux, triumfująco.
— Nieszczęśliwy! — zawołał Bailly. — Panowie!... panowie wyborcy!...
I rozpaczliwym głosem zwołał — wszystkich ławników.
Przy jego opowiadaniu, ozwały się okrzyki ubolewania.
Zapanowała straszna cisza, pośród której hałas oddalony, pomieszany, głuchy, dał się słyszeć w ratuszu, podobny do szmeru krwi w chorobach mózgowych.
— Co to jest — spytał jeden z wyborców.
— Do pioruna!... wrzawa tłumu!... — odpowiedział drugi.
Nagle powóz jakiś szybko zatoczył się na plac; wysiedli z niego dwaj ludzie uzbrojeni i trzeci drżący, blady.
Za powozem prowadzonym przez zmęczonego Saint Jean, biegło ze stu młodych chłopców od lat dwunastu do osiemnastu, wynędzniałych z pałającemi oczyma.
Krzyczeli, biegnąc prawie równo z końmi: „Foulon... Foulon!...“
Dwaj ludzie uzbrojeni mieli jednak czas wepchnąć Foulona do ratusza, a drzwi szybko się zamknęły przed ulicznikami, zgromadzonymi zewnątrz.
— Nakoniec, mamy go — powiedzieli do wyborców czekających na górze. — O!.. do kata, nie bez trudu.
— Panowie!.. panowie!... — zawołał, drżąc Foulon — ocalcie mnie!...