Tymczasem, jak tego dowodził ruch wśród tłumu, umysły rozogniały się na placu. Nie była to już nienawiść, ale zgroza; nie grożono już ale się pieniono.
Krzyki: Precz z Foulonem! Śmierć Foulonowi! krzyżowały się, jak śmiertelne pociski w bombardowaniu; tłum rosnący gniótł straż na stanowiskach.
I w tym tłumie krążyły i zwiększały się odgłosy, które upoważniają do gwałtów. Odgłosy te groziły nietylko Foulonowi, ale i ochraniającym go wyborcom.
— Dali uciec więźniowi — mówili jedni.
— Wejdźmy! wejdźmy! — wołali inni.
— Podpalmy ratusz!
— Naprzód! Naprzód!
Bailly zrozumiał, że tylko jeden środek pozostaje, skora pan Lafayette nie przybywał; postanowił, aby wyborcy zeszli, wmieszali się do grup, uspakajając najszaleńszych.
— Foulon! Foulon!
Był to krzyk nieustający, szemranie bez wytchnienia tych fal szalonych.
Napad ogólny się przygotowywał, mury niebyłyby się oparły.
— Panie — rzekł Bailly do Foulona — jeżeli się nie pokażesz ludowi, będą myśleć, żeśmy ci dali umknąć; wywalą drzwi, a jak już tu wejdą, za nic nie odpowiadam.
— O! nie sądziłem, że mnie tak bardzo nienawidzą — rzekł Foulon, opuszczając bezwładne ręce.
I podtrzymywany przez Baillego, powlókł się do okna.
Straszny krzyk rozległ się na jego widok. Straże roz-
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/409
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XI
TEŚĆ