ludzi do Bourget. Niech tam pana Berthiera zatrzymają; przez noc coś obmyślimy.
— Ale kto się ośmieli wiadomość tą zanieść — rzekł kurjer, patrząc ze zgrozą na to morze wzburzone, którego każdy bałwan niósł okrzyk śmierci.
— Ja! — zawołał Billot — ja go ocalę.
— Ależ pan zginiesz — rzekł posłaniec — droga czerni się ludźmi.
— Biegnę — odparł wieśniak.
— Napróżno — mruknął Bailly, nadsłuchując. — Słuchajcie! Słuchajcie.
Od strony bramy św. Marcina usłyszano hałas podobny do ryku morza uderzającego o głazy.
Szalony zgiełk wznosił się ponad domami jak para, wydobywająca się z kotła.
— Za późno! — rzekł Lafayette.
— Idą! idą! — szepnął kurjer; słyszycie panowie?
— Żołnierzy! żołnierzy! — krzyknął Lafayette z tym szlachetnym szałem ludzkości, który najświetniejszą stronę jego charakteru stanowił.
— Ej do djabła! — zawołał Bailly, klnąc może po raz pierwszy — zapominasz pan, że armja nasza to właśnie ten tłum, z którym chcesz wojować?
I ukrył twarz w ręku.
Krzyki, słyszane w oddali, z szybkością ognia prochowego, od tłumu, napchanego w ulicach, przebiegły do tłumu, zbitego na placu.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/414
Ta strona została skorygowana.