Wtedy ci, którzy znieważali smutne szczątki Foulona, opuścili krwawą zabawę, aby rozpocząć nową zemstę.
Z ulic przyległych do placu wypłynęła większa część tłumu i popędziła z podniesionemi nożami i grożącą pięścią na spotkanie nowego orszaku w stronę ulicy św. Marcina.
Połączenie tłumu nastąpiło niebawem.
A wtedy cóż się stało?
Niektórzy z nikczemników, widzianych na placu Greve, przynieśli zięciowi na ostrzu piki, głowę teścia.
Pan Berthier, jadąc przez ulicę św. Marcina z komisarzem, był wtedy na rogu St.-Merry. Jechał w kabrjolecie, nadzwyczaj arystokratycznym i modnym w owe czasy, a nienawidzonym przez lud, na który często najeżdżały szalone konie, kierowane przez złotą młodzież lub tancerki.
Berthier wśród krzyków, wycia i gróźb, jechał krok za krokiem, rozmawiając spokojnie z deputowanym Riviere, komisarzem, wysłanym dla ocalenia go do Compiégne, a który sam zaledwie ocalić się zdołał.
Lud rozbił pudło kabrjoletu, a Berthier i jego towarzysze zostali wystawieni na wszelkie ciosy i spojrzenia.
Jadąc słyszał, jak opowiadano jego zbrodnie z komentarzami i przesadą, jaką paryżan natchnęła nienawiść.
— Chciał zagłodzić Paryż.
— Kazał zboże zielone jeszcze pozrzynać, ażeby przez podwyżkę cen zebrać ogromne sumy.
— On nawet spiskował.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/415
Ta strona została skorygowana.
ROZDZIAŁ XII
ZIĘĆ