Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/419

Ta strona została skorygowana.

Bailly wrócił do ratusza, ścigany okrzykami: Berthier! Berthier!
Pośród nich przebijały się inne głosy, podobne da dźwięków ostrych, jakie odzywają się w chórach djabelskich u Webera lub Meyerbeera i wołały: Na latarnię! na latarnię!
Lafayette, widząc powracającego Baillego, rzucił się ku tłumowi. On młody, był cierpliwy, kochany. To, czego popularny starzec otrzymać nie mógł, on, przyjaciel Waszyngtona i Neckera z pewnością otrzyma.
Ale napróżno przywódca narodu, wchodząc między najzagorzalszych, przemawiał w imieniu prawa i ludzkości, napróżno odgadując głównych burzycieli, błagał, ściskając ich za ręce, aby wstrzymali swe zapędy.
Nie usłyszano żadnego jego słowa, nie zrozumiano żadnego ruchu, żadnej łzy nie dostrzeżono.
Pchany coraz o jeden stopień wyżej, ukląkł na ganku ratuszowym, błagając raz jeszcze tygrysów, zwących się jego współobywatelami, aby szanowali honor narodu i swój własny, i nie czynili męczennikami winowajców, zasługujących z prawa na karę, ale i na litość.
Kiedy nie przestawał nalegać, zaczęto mu grozić, ale, on oparł się groźbom. Kilku rozwścieczonych ukazało mu pięści i dobyło broni.
Poszedł naprzeciw ciosom, a broń im z ręki wypadła.
Ale tem więcej zagrożony był Berthier.
Lafayette zwyciężony, wrócił za Baillym do ratusza. Wszyscy widzieli, że nie mógł poradzić tej burzy; ostatnia ich nadzieja spełzła.
Postanowiono, że straż ratuszowa odstawi Berthiera do Abbaye.
Był to nań wyrok śmierci.
— Nareszcie! — rzekł Berthier, wysłuchawszy decyzji.
I, spoglądając na tych wszystkich ludzi z głęboką pogardą, podziękował gestem Baillemu i Lafayettowi, i uścisnął rękę Billotowi.
Bailly odwrócił oczy pełne łez, Lafayette wzrok pełen oburzenia.
Berthier wychodził z ratusza tak spokojnie jak doń wchodził.