Bóg zgubić postanowił, że gdy Jerzy Charny podał im tę czarną kokardę, ci co mieli białą odrzucili ją, a trójkolorową nogami podeptali.
Upojenie było tak wielkie, że pod grozą uduszenia się od pocałunków i uścisków, dostojni goście pułku Flandryjskiego musieli wrócić do swych mieszkań.
Wszystko to byłoby pozostało niczem innem tylko szałem, który francuzi snadno wybaczają, gdyby orgja zatrzymała się była na entuzjazmie, ale entuzjazm niebawem zerwał tamy.
Czyż dobrzy rojaliści nie powinni byli zadrasnąć naród, aby pochlebić królowi?...
Toć w imieniu tego narodu tyle robiono przykrości królowi, że aż muzyka grać miała prawo:
- „Jak smucić tego kogo kochamy!“[1].
Przy rozpoczęciu tej arji wyszła królowa z królem i delfinem.
Zaledwie wyszli, aliści zapaleni biesiadnicy zamienili salę w miasto szturmem zdobyte.
Na znak pana Perceval, adjutanta pana d’Estaing, trąbka atak oznajmiła.
Atak przeciw komu?... Przeciw nieprzyjaciołom nieobecnym.
Przeciwko ludowi.
Krzyk: do ataku! wybiegł ze stu piersi i rozpoczęła się zdobywanie loż. Oblegający nie byli strasznymi, to też oblegani wyciągali do nich ręce.
Pierwszy dostał się na balkon grenadjer pułku Flandryjskiego. Pan de Perceval odjął krzyż od swej piersi i przypiął mu takowy.
Coprawda, był to jeden z krzyżów, które prawie nie są orderami, był to krzyż Limburgski.
A wszystko odbywało się pod kolorami austrjackiemi, przy wrzaskach na koardę narodową.
Stąd i owąd dolatywały jakieś głuche, ponure odgłosy.
Pokryte wyciem śpiewaków, wiwatami oblegających i muzyką trąb, dochodziły one do uszu ludu u drzwi zgromadzonego. Dziwił się on a w końcu oburzał.
Wiedziano już na placu, potem na ulicach, że kokarda
- ↑ „Peut-on affliger ce qu’on aime!“, słynna piosneczka z owych czasów. (Przyp. Red.)