Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/488

Ta strona została skorygowana.

bliżają knot do ognia, proch rozmoczony w wodzie, odmawia pomocy.
W tej chwili, głos jakiś, szepce te słowa Gilbertowi.
— De Lafayette nadciąga i jest stąd o pół mili.
Gilbert próżno szuka tego, który to powiedział, ale mniejsza o niego, wiadomość bardzo jest pożądana.
Spogląda wokoło i widzi konia bez jeźdźca, konia jednego z zabitych gwardzistów.
Siada nań i pędzi w stronę Paryża.
Drugi koń bez jeźdźca chce biec za nim, ale ręka jakaś chwyta go za cugle. Gilbert sądzi, że myśl jego odgadnięto i że chcą go gonić. Rzucił wzrok za siebie ciekawy.
Nie myślą wcale o nim, myślą o jedzeniu i zabijają konia nożem.
Zwierzę pada i w sekundę zostaje na kawałki rozszarpane.
Tymczasem, jak do Gilberta, tak i do królewskiego ucha, szepnięto: Pan de Lafayette przybywa.
Król właśnie podpisał Mounierowi, akceptację Praw Człowieka.
Podpisał dla Ludwiki Chambry rozkaz na przywiezienie zboża.
Zaopatrzeni w dekrety i rozkazy, które, jak sądzono, miały uspokoić wszystkie umysły, Maillard, Ludwika Chambry i kobiety, wrócili do Paryża.
Wychodząc z miasta, spotkali Lafayetta, który na naleganie Gilberta, pospieszał na czele gwardji narodowej.
— Niech żyje król! — zawołał Maillard, a za nim kobiety, wznosząc papiery nad głowami.
— O jakim mówiłeś pan niebezpieczeństwie dla Jego Królewskiej Mości? — zapytał Lafayette zdziwiony.
— Chodź, chodź, generale!... — zawołał Gilbert nalegając — a sam to zobaczysz.
Lafayette pospieszył co żywiej.
Gwardja narodowa, bijąc w bębny, wchodziła do Wersalu.
Za pierwszem uderzeniem ktoś króla trącił lekko w ramię.
Odwrócił się i zobaczył Andreę.
— A! pani de Charny! — rzekł. — Co porabia królowa?
— Najjaśniejsza Pani błaga Waszą Królewską Mość,