Jeden z oficerów skłonił się i wyszedł.
Królowa cofnęła się ku swym apartamentom.
Król zatrzymał ją gestem nakazującym.
Dworzanie utworzyli dwie grupy.
Charny i Gilbert stali przy królu.
Wszyscy inni cofnęli się z królową i stali przy niej.
Usłyszano kroki i we drzwiach ukazał się Lafayette.
Pośród ciszy zalegającej komnatę, głos jakiś z grupy otaczającej królowę, wypowiedział te dwa słowa:
— Oto Cromwell.
Lafayette uśmiechnął się dobrodusznie.
— Cromwell — rzekł — nie przyszedłby sam jeden do Karola I.
Ludwik XVI spojrzał dumnie na pseudo-przyjaciół, witających w ten sposób człowieka, który go ratować przybywał, a potem rzekł do hrabiego de Charny:
— Zostaję... hrabio... Skoro de Lafayette jest tutaj, nie mam się czego obawiać. Powiedz wojsku, aby się do Rambouillet oddaliło. Gwardja narodowa obejmie posterunki zewnątrz, gwardja przyboczna strzec będzie zamku.
Potem zwrócił się do Lafayetta i powiedział:
— Chodź, generale, potrzebuję pomówić z tobą.
Spostrzegłszy, że Gilbert chce się oddalić, dodał:
I ty będziesz mi potrzebny, doktorze, chodź.
Udał się do gabinetu, a za nim Gilbert i Lafayette.
Królowa, zobaczywszy drzwi zamknięte, rzekła:
— Dzisiaj trzeba było uciekać, dzisiaj!... Jutro będzie zapóźno!
I udała się do swych pokojów.
Nagle wielka łuna oświeciła szyby okien pałacu.
Pochodziła z ogromnego ogniska, przy którem końskie mięso pieczono.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/490
Ta strona została skorygowana.