— I cóż, generale? — spytał król pana de Lafayette.
Miało to znaczyć: Co mam czynić, twojem zdaniem?...
— Najjaśniejszy Panie!... rzekł z uszanowaniem de Lafayette, sądzę, że dobrzeby było gdybyś Wasza Królewska Mość ukazał się na balkonie.
Król wzrokiem zapytał Gilberta, ale wzrokiem tylko.
Potem poszedł prosto do okna, otworzył je bez wahania i ukazał się tłumom.
Wielki, jednomyślny krzyk, rozległ się w powietrzu:
— Niech żyje król!...
Petem nastąpił drugi.
— Król do Paryża!...
Pomiędzy temi dwoma okrzykami dawały się słyszeć potężne wołania:
— Królowa!... królowa!...
Na to wołanie zadrżeli wszyscy, król zbladł, zbladł Charny, zbladł nawet Gilbert.
Królowa podniosła głowę.
Blada, z wargami zaciśniętemi, ściągniętemi brwiami, stała przy oknie. Córka stała przy niej, a delfin przed nią. Na jasnej główce dziecka leżała marmurowo biała jej ręka.
— Królowa!... królowa!... — wołano coraz silniej.
— Lud chce was widzieć, Najjaśniejsza Pani — rzekł Lafayette.
— O!... matko, nie idź tam!... — zawołała księżniczka rzucając się na szyję królowej.
Królowa spojrzała na Lafayetta.
— Nie obawiaj się niczego — Najjaśniejsza Pani — powiedział.
— Jakto?... sama!... — rzekła królowa.
Lafayette uśmiechnął się i pełen uszanowania, z zachwycającem obejściem, które i w starości zachował, odsunął powoli dzieci od matki i popchnął je pierwsze na balkon.
Potem podając rękę królowej, poprowadził ją, mówiąc:
— Niech Wasza Królewska Mość raczy się zdać na mnie — odpowiadam za wszystko.
Okropny widok przedstawiał marmurowy dziedziniec
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/501
Ta strona została skorygowana.