— Katarzyno! Katarzyno! — wołała matka.
Dziewczyna nic nie słyszała.
Pitoux ośmielił się głos zabrać.
— Pani Billot — rzekł — ja wiem dlaczego nie znaleziono nigdzie panny Katarzyny.
— Dlaczego?
— Bo jej niema nigdzie.
— A wiesz gdzie jest?
— Wiem.
— Gdzie?
— Tam, na górze.
I wziąwszy panią Billot za rękę, wstąpił z nią na kilka schodów i pokazał Katarzynę, siedzącą w oknie bluszczem obrosłem.
— Czesze się — rzekła dobra kobieta.
— Nie, niestety! uczesana jest — rzekł melancholijnie Pitoux.
Ale pani Billot nie uważała na to, tylko krzyknęła głośno:
— Katarzyno! Katarzyno!
Dziewczyna zadrżała zdziwiona i prędko zamknęła okno.
— Cóż tam? — zapytała.
— Chodźże prędzej — zawołała matka Billot, nie wątpiąc o wrażeniu, jakie sprawią jej słowa: — Anioł Pitoux wrócił z Paryża.
Pitoux z obawą czekał odpowiedzi Katarzyny.
— Tak? — rzekła zimno.
Tak zimno, że zbrakło serca Ludwikowi.
I zeszła ze schodów z flegmą flamandek w obrazach Van Ostada lub Brauwera.
— Patrzcie państwo — mówiła schodząc — to on.
Pitoux skłonił się zaczerwieniony i drżący.
— Kask ma — szepnęła któraś służąca do ucha młodej pani.
Pitoux czytał wrażenia na twarzy Katarzyny.
Na tej ślicznej, trochę bladej lecz zawsze pełnej i aksamitnej twarzy, nie znać było żadnego uwielbienia dla ludwikowego kasku.
— Ah! — rzekła — ma kask... a to naco?
Oburzenie przemogło w sercu poczciwego chłopca.
— Mam kask i pałasz — odparł dumnie — bo biłem
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/530
Ta strona została skorygowana.