Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/560

Ta strona została skorygowana.

Pitoux był przyczyną tego zaniedbania. Pitoux był sprawcą rozruchu, ale nie pamiętał wcale o tem.
O dziesiątej, gdy wracał do domu, gdy wszystko powinno było spać już w Haramoncie, ujrzał koło swego domu mnóstwo ludzi. Jedni siedzieli, inni stali, inni się przechadzali.
Pitoux niewiedzieć dlaczego, wyobraził sobie, że ci ludzie o nim mówili.
Kiedy przechodził ulicą, wszyscy jakby iskrą elektryczną wstrząśnięci, pokazywali go sobie, jedni drugim.
— Co to jest? — pytał sam siebie Pitoux, przecież nie mam kasku na głowie.
Wszedł skromnie do siebie, zamieniwszy kilka ukłonów.
Nie domknął jeszcze drzwi, gdy zdało mu się, że słyszy stukanie.
Pitoux kładąc się spać, nie zapalał świecy, byłby to za wielki zbytek dla człowieka, który ponieważ miał jedno posłanie, więc nie mógł się pomylić, który czytać nie mógł, bo książek nie posiadał.
Pewnem atoli było, że do drzwi stukano.
Otworzył zasuwkę.
Dwaj młodzi ludzie z Haramontu weszli poufale.
— Jakto, to ty nie masz świecy, Pitoux? — zapytał jeden z nich.
— Nie mam!... odparł Pitoux, bo poco mi świeca?
— Żeby ciemno nie było.
— O! ja widzę w nocy lepiej jeszcze, niż w dzień. A dowód tego, że was poznałem: Dobry wieczór Klaudjuszu!... dobry wieczór Dezyderjuszu!...
— Otóż — odpowiedzieli — przyszliśmy tu, Pitoux...
— Bardzo mi przyjemnie, ale czego chcecie, przyjaciele?
— Chodź do światła — rzekł Klaudjusz.
— Nie ma na niebie księżyca.
— Ale samo niebo świeci.
— Chcesz mówić ze mną?
— Tak, chcemy mówić z tobą, Pitoux.
I Klaudjusz położył nacisk na te słowa.
— Dobrze, idźmy!... rzekł Pitoux.
I wszyscy trzej udali się w drogę.
Doszli do skraju lasu i tam się zatrzymali. Pitoux nie wiedział poco.