Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/561

Ta strona została skorygowana.

— A więc? — spytał, widząc przystających towarzyszy.
— Widzisz, Pitoux — rzekł Klaudjusz, ja i Dezyderjusz Maniquet, dowodzimy tu ludem we dwóch, czy chcesz być z nami?
— A to naco?
— Ah! widzisz, aby...
— Aby? — spytał Pitoux, prostując się.
— Aby spiskować... szepnął cicho Klaudjusz.
— Jak w Paryżu!.. rzekł Pitoux, śmiejąc się.
Faktem jest, że lękał się tego wyrazu, a nawet echa tego wyrazu, lękał go się nawet wpośród lasu.
— No, wytłumacz się, rzekł w końcu.
— Zbliż się, Dezuderjuszu, szepnął Klaudjusz. — obejmij wartę i przekonaj się, czy nas kto nie szpieguje?
Dezyderjusz skinął głową potakująco, obszedł dużą przestrzeń wokoło, wrócił cicho i rzekł:
— Mów, jesteśmy sami.
— Moi bracia!... zaczął Klaudjusz, wszystkie gminy we Francji chcą się uzbroić w charakterze gwardji narodowej, jak mówił Pitoux.
— Prawda!... wtrącił ten ostatni.
Dlaczegóżby i Haramont uzrojonem być nie miało?...
— Wczoraj, gdym wspomniał o uzbrojeniu, odpowiedziałeś mi Klaudjuszu, że Haramont nie ma broni.
— To najmniejsza, skoroś, objaśnił, że wiesz gdzie ją znaleźć można.
— Tak, tak... — rzekł Pitoux, zrozumiawszy, do czego Klaudjusz zmierza i w czem leży niebezpieczeństwo.
— Otóż, naradzaliśmy się — ciągnął Klaudjusz, my młodzi patrjoci kraju...
— Dobrze.
— Jest nas trzydziestu trzech!...
— To trzecia rzęść dziewięćdziesięciu dziewięciu.
— Znasz się na — manewrach? — zapytał Klaudjusz.
— Ba! — zawołał Pitoux, który broni nosić nie umiał — toż widziałem z dziesięć razy, jak generał de Lafayette, manewrował z czterdziestoma tysiącami ludzi.
Świętnie! — zawołał Dezyderjusz, który zawsze swoje słówko wtrącić pragnął.
— Chcesz więc nami dowodzić? — zapytał Klaudjusz