Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/573

Ta strona została skorygowana.

— Szczęście wasze, księże dobrodzieju, że was lud nie słyszy — rzekł Pitoux poufale.
— A!... — zawołał ksiądz triumfująco — zdradzasz się nakoniec!... grozisz. Lud!... tak, lud, który nikczemnie pomordował oficerów królewskich, nurzał się we wnętrznościach swoich ofiar!... Tak, lud pana Pitoux!... Dalej!... czemu mnie nie denuncjujesz przed rewolucjonistami w Villers-Cotterets?... Czemu nie ciągniesz mnie do Pleux?... Czemu nie zagniesz rękawów, aby mnie powiesić na latarni?... Dalej, Pitoux, macte animo, Pitoux!... Sursum!... sursum!... Pitoux!... Dalej, dalej, gdzie sznur?... gdzie szubienica?... Macte animo, generose Pitoue.
Sic itur ad astra!... — mruknął Pitoux przez zęby, poprostu dokończając wiersza i nie spostrzegając, że wyrzekł kalembur godny ludożercy.
— Ale rozjątrzenie kapłana otworzyło mu oczy.
— Co!... co!... — krzyknął on. — Tak mam iść pod gwiazdy!... Ah!.. to na szubienicę mnie przeznaczasz, mnie?...
— Ale ja nie mówię tego — zawołał Pitoux przestraszony obrotem rozmowy.
— Obiecujesz mi niebo nieszczęsnego Foulona i Berthiera!...
— Nie, nie!... księże dobrodzieju.
— Trzymasz już węzeł gotowy, kacie krwi chciwy, ty to, zapewne na placu ratuszowym właziłeś na latarnie i ohydnemi pajęczemi rękami przyciągałeś ofiary.
Pitoux zaryczał prawie z gniewu i oburzenia.
— Tak, to ty, poznaję cię — ciągnął ksiądz w proroczem, uniesieniu — poznaję cię!... Katylino, to ty!...
— Ależ — zawołał Pitoux — mówicie mi księże, rzeczy okropne!... Wiedzcie o tem, że mi ubliżacie!...
— Ja ci ubliżam?...
— Jeżeli się nie powstrzymacie, zaniosę skargę do Zgromadzenia Narodowego!...
Ksiądz zaśmiał się z ponurą ironią.
— Oskarżaj!... — rzekł.
— Jest kara na złych obywateli, którzy wymyślają dobrym.
— Szubienica!...
— Jesteś złym obywatelem.
— Sznura!... sznura!...