— A!... tak, mówmy o tem.
— I uwielbienia dla waszej nauki — dodał Pitoux.
— Wężu!... — rzekł ksiądz.
— Ależ!... naprzykład.
— No, i o cóż masz mnie prosić?... Żebym cię znowu wziął do siebie?... O!... nie... nie chcę psuć moich uczniów, zachowałbyś zawsze jad szkodliwy i zaraziłbyś młode rośliny: Infecit pabula tabo.
— Ależ, księże dobr....
— Nie, nie proś mnie o to — jeeżli chcesz jeść koniecznie, bo wnoszę, że dzicy oprawcy paryscy jedzą jak poczciwi ludzie, jeśli żądasz swej krwawej porcji będziesz ją miał. Ale dam ci ją przede drzwiami, w przedsionku, tak jak ją dawni patronowie rzymscy dawali swoim klijentom.
— Księże Fortier!... rzekł Pitoux prostując się, — nie żądam od was pożywienia, mam go dosyć, nie chcę być ciężarem nikomu.
— Co?... — wtrącił ksiądz zdziwiony.
— Żyję jak inne stworzenia!... bez żebraniny, z naturalnego przemysłu, żyję z pracy rąk: a do tego stopnia nie jestem ciężarem nikomu, że niektórzy współobywatele mnie swoim wodzem wybrali.
— He?... — zauważył ksiądz przestraszony, jakby na padalca nastąpił.
— Tak, tak, wybrali mnie wodzem swoim!... powtórzył uprzejmie.
— Wodzem, czego?... — spytał ksiądz.
— Wodzem oddziału ludzi wolnych — rzekł Pitoux.
— Boże mój!... — zawołał ksiądz — ten nieszczęśliwy oszalał.
— Wodzem gwardji narodowej w Haramoncie!... dokończył Pitoux skromnie.
Kapłan nachylił się ku niemu, aby w rysach potwierdzenie słów wyczytać.
— Czy jest gwardja narodowa w Haramoncie?... — zawołał.
— Tak, księże dobrodzieju.
— I ty wodzem jej jesteś?...
— Tak, księże dobrodzieju.
— Ty, Pitoux?...
— Ja, Pitoux.
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/575
Ta strona została skorygowana.