Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/577

Ta strona została skorygowana.

— Szukacie?
Pitoux podniósł.kask.
— Tak księże dobrodzieju — rzekł — szukamy..
— I gdzie?
— U was — dodał Pitoux naciskając kask na głowę.
— U mnie karabinów? u mnie?
— Tak, u was ich nie brakuje.
— Ah! moje muzeum! — zawołał ksiądz — przyszedłeś zrabować moje muzeum. Pancerze dawnych, mężnych wojowników, na grzbietach takich hultajów! Mości Pitoux, mówiłem ci przed chwhilą, że jesteś szalony. Miecze hiszpanów z Almanza, piki szwajcarów z Marignan, dla uzbrojenia pana Pitoux i jego sprzymierzeńców! Ha! ha! ha!
Ksiądz śmiał się z tak pogardliwą groźbą, że dreszcz przebiegł po żyłach Pitoux.
— Nie, księże dobrodzieju — rzekł ta broń byłaby dla nas nieużyteczną.
— Dobrze, że to uznajesz.
— Nie tej broni nam trzeba.
— Jakiej więc?
— Tych karabinów marynarskich, które za karę czyściłem tak często, gdym jeszcze miał zaszczyt zostawać pod waszemi prawami, dum me Galatea tenebat — dodał z wdzięcznym uśmiechem.
— Doprawdy — rzekł ksiądz, którego rzadkie włosy powstały na ten uśmiech na głowie, doprawdy, potrzeba ci karabinów marynarskich!
— To broń, nie mająca historycznej wartości, a użyteczna.
— Aha! — rzekł ksiądz, sunąc rękę do pasa gdzie wisiała dyscyplina — aha! zdrajca się demaskuje!
— Księże dobrodzieju!... błagał Pitoux przechodząc z pogróżki do prośby — dajcie nam te trzydzieści karabinów.
— Precz! — zawołał Fortier, posuwając się o krok jeden.
— Zdobędziecie sobie uznanie — dodał Pitoux cofając się — przyczynicie się do uwolnienia kraju od ciemięzców.
— Mam dostarczać broni na siebie i na moich — zawołał ksiądz wyciągając dyscyplinę. Nigdy a nigdy!
I świsnął rzemieniami ponad głową.