Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/588

Ta strona została skorygowana.

Ile razy ksiądz Fortier wyprowadzał uczniów na spacer w stronę skały Clouise, lub wieży Aumont, myślał o tych halucynacjach, które mu stwarzały drugie, poetyczne życie, obok prozy dni na nauce w szkole spędzanych.
Naraz drzwi od ulicy Soissons wstrząśnięte silnie otworzyły się i weszło kilku ludzi.
Był to burmistrz miasteczka Villers-Cotterets, jego adjunkt i sekretarz.
Za nimi widać było dwóch żandarmów, a za żandarmami kilku głów ciekawych.
Ksiądz zaniepokojony podszedł do burmistrza.
— Cóż tam nowego, panie Longpré?... — zapytał.
Księżę dobrodzieju — odpowiedział Longpré poważnie — czy wiecie o nowym rozkazie ministra wojny?
— Nie, panie burmistrzu.
— Zechciejcie zatem przeczytać.
Ksiądz wziął podany papier.
Czytając, zbladł.
— A więc! księżę dobrodzieju, ci panowie z gwardji narodowej, czekają na wydanie im broni.
Ksiądz skoczył, jak gdyby chciał pożreć tych panów z gwardji narodowej.
Wtedy Pitoux sądząc, że stosowna chwila nadeszła, ukazał się z dwoma podwładnymi.
— Oto gwardziści — rzekł burmistrz.
Ksiądz z bladego stał się czerwonym.
— Ci hultaje! ci nicponie! — zawołał.
Burmistrz nie miał ustalonych pojęć politycznych i nie chciał się różnić ani z Bogiem, ani z gwardją narodową.
Obelgi księdza Fortier głośny jego śmiech wywołały.
— Słyszycie jak ksiądz Fortier traktuje gwardję narodową — rzekł do Ludwika i jego dwóch podwładnych.
— Bo ksiądz Fortier znał nas dziećmi i ma nas zawsze za dzieci... — rzekł Pitoux ze smętną słodyczą.
— Ale te dzieci stały się ludźmi... — wtrącił głucho Maniquet, wyciągając do księdza uszkodzoną rękę.
— Ci ludzie są wężami!... — zawołał ksiądz rozdrażniony.
— Wężami, które zranione, ukąsić mogą, — rzekł zkolei Klaudjusz.
Burmistrz w tych groźbach przeczuł przyszłą rewolucję.
Ksiądz odgadł męczeństwo.