Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/601

Ta strona została skorygowana.

Pitoux, poznał głos czcigodnego pustelnika.
— Dobrze, że jesteście — rzekł.
Potem postępując do środka chatki i kłaniając się jej właścicielowi — dodał uprzejmie:
— Jak się macie, ojcze Clouis?...
— Kto tam?... — zapytał ranny.
— Ja.
— Co za ja?...
— Ja, Pitoux.
— Co za Pitoux?...
— Ja, Anioł Pitoux z Haramontu, wiecie?...
— Cóż mnie po tem, że ty jesteś Anioł Pitoux z Haramontu.
— Ho!... ho!... — rzekł Pitoux — w złym humorze jest ojciec Clouis, niepotrzebnie go obudziłem — dodał pochlebiając.
— Bardzo niepotrzebnie, masz słuszność.
— Cóż mam tedy uczynić?...
— To co może być najlepszego... iść sobie.
— Jakto, bez rozmowy?...
— A o czem chcesz rozmawiać?...
— O przysłudze dla mnie, ojcze Clouis.
— Ja przysług nie oddaję...
— Zapłacę chętnie.
— Być może, ale ja nie mogę przysług oddawać.
— Dlaczego?...
— Już nie zabijam.
— Nie zabijajcie, wy coście za każdym strzałem zabijali, to niemożebne, ojcze Clouis.
— Idź sobie, mówię.
— Kochany ojcze Clouis!...
— Nudzisz mnie.
— Posłuchajcie mnie... a nie pożałujecie tego.
— No więc, bez długiego gadania, czego żądasz?
— Jesteście starym żołnierzem...
— Dalej?
— A więc! ojcze Clouis, chciałem...
— Gadaj prędzej!
— Chciałem... żebyście mnie manewrów nauczyli.
— Szałaput!
— Nie, mam mózg zupełnie zdrowy. Nauczcie mnie ćwiczeń wojskowych — a pogadamy o cenie.