Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/612

Ta strona została skorygowana.

— Prawda, a tam w lesie nic nie przeszkadza?...
— Nic.
Znowu milczenie. Matka Billot i jej towarzyszki szły ciągle.
— A długoż się tak uczysz? — spytała Katarzyna.
— Czasem dnie całe, panno Katarzyno.
— W takim razie... — zawołała żywo, — jużeś tam był oddawna?
— Od bardzo dawna.
— Dziwne, żem cię wchodząc, nie widziała.
— Może usnąłem... — rzekł, — to zdarza się tym, co głową pracują.
— A ja podczas snu tego przyszłam do lasu dla cienia i doszłam... aż do starych murów pawilonu.
— A! — rzekł Pitoux — do jakiego pawilonu?
Katarzyna zarumieniła się silnie. Udawanie zbyt było widocznem.
— Pawilonu Charny... — rzekła, udając spokojność. — Tam rośnie najlepszy rozchodnik.
— Doprawdy?...
— Oparzyłam się piorąc, i potrzebowałam liści...
Ludwik rzucił wzrokiem na ręce Katarzyny.
— Nie w ręce, w nogi — dodała żywo.
— I znalazłaś pani co potrzeba?...
— A jakże... już nie kuleję.
— Kulała — pomyślał Pitoux — kiedy prędzej niż jeleń uciekała w krzaki.
Katarzyna wyobrażała sobie, że się jej udało, że Pitoux nic nie wiedział, nic nie widział.
I ulegając uczuciu radości, uczuciu złemu dla tak pięknej duszy:
— Tak więc — rzekła — pan Pitoux dąsa się na nas, pan Pitoux dumny jest ze swego stanowiska, pan Pitoux pogardza biednymi wieśniakami, odkąd jest oficerem.
— Panno Katarzyno — odparł — zdaje mi się, że to pani właśnie pogniewałaś się na mnie.
— Jakto?
— Wypędziłaś mnie z folwarku, odmówiłaś roboty. Nic a nic nie powiedziałem o tem panu Billot. Dzięki Bogu! mam ręce i serce na własne potrzeby.
— Zaręczam ci, pnaie Pitoux.
— Dosyć, panno Katarzyno, jesteś panią u siebie, więc