Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

— Weź pan teraz nóż i przetnij sznur, którym jesteś przywiązany do kółka.
Pitoux nie dał sobie mówić tego dwa razy, przeciął sznur i był zupełnie wolnym.
— Teraz — rzekła Katarzyna — masz pan dwa ludwiki, masz dobre nogi... uciekaj; udaj się do Paryża i uprzedź doktora.
Nie mogła dokończyć, bo policjanci wracali, pieniądze jednak upadły u stóp Pitoux.
Chwycił je co żywo.
Policjanci byli już na progu, gdzie się zatrzymali chwilę ze zdziwienia, że wolny jest ten, którego tak dobrze skrępowali przed chwilą.
Pitoux powstały włosy na głowie i przypomniał sobie in crinibus angues Eumenidjusza.
Policjanci i Pitoux stali przez chwilę naprzeciw siebie, jak zając i psy gończe, nieruchomo, wyczekująco.
Ale ponieważ zając zmyka za najmniejszem poruszenim się psa; za pierwszem poruszeniem policjanta Pitoux skoczył i jednym susem znalazł się z drugiej strony.
Policjanci krzyknęli, a okrzyk ich sprowadził urzędnika ze skrzyneczką pod pachą.
Urzędnik nie tracił czasu na rozmowy, ale rzucił się w pogoń za Pitoux‘em.
Dwaj policjanci poszli za jego przykładem.
Nie byli oni jednak w stanie przeskoczyć tak jak Pitoux płotu, mającego trzy i pół stopy wysokości i musieli obchodzić w około.
Kiedy wyszli na drugą stronę, zobaczyli Pitoux‘a zmierzającego prosto do lasu, od którego dzieliło go najwyżej ćwierć mili. Przebiegł tę przestrzeń w kilka minut.
W tejże chwili Pitoux obejrzał się, a widząc, że policjanci zamierzają go gonić, raczej dla zaspokojenia sumienia, niż w nadziei, że go złowić potrafią, podwoił kroku i znikł wkrótce na skraju lasu.
Biegł tak jeszcze przez cały kwadrans.
Biegłby nawet dwie godziny, gdyby tego była potrzeba, bo miał oddech jeleni i jelenią chyżość.
Po kwadransie jednak, przeczuwając instynktownie że niebezpieczeństwo minęło, zatrzymał się, odsapnął, nadstawił uszu i przekonany, że nic mu nie grozi, rzekł: