— Ależ nareszcie — krzyknął Billot — powiedzcie, czego szukacie? Powiedzcie, bo przysięgam, że w razie przeciwnym, zmuszę was zaraz do tego.
Powrót robotników jednego po drugim, nie uszedł baczności jednego z policjantów, który miał oko nie mniej wprawne od agenta.
Przeliczywszy przybyłych, przyszedł do przekonania, że w razie starcia nie zdołają stawić oporu.
Zbliżył się więc do Billota i z największą grzecznością rzekł, kłaniając się do samej ziemi:
— Powiem panu, kochany panie Billot, pomimo, iż przeciwne to jest zwyczajom naszym. Szukamy książki, a raczej broszury buntowniczej, wzbronionej przez cenzorów królewskich.
— Książki szukają u mnie, który czytać nie umiem?
— Cóż w tem byłoby dziwnego, gdyby autor, przyjaciel pański, przysłał ją panu?
— Nie jestem wcale przyjacielem doktora Gilberta, jestem tylko pokornym jego sługą. Być przyjacielem doktora, byłoby to za wielkim zaszczytem, dla takiego, jak ja, biednego człowieka.
Temi niebacznemi słowami zdradził się Billot, mniejsza, że znał autora, skoro był jego dzierżawcą, ale znał widocznie i książkę. Agent czuł zwycięstwo.
Wyprostował się, zrobił minę możliwie słodką i, dotykając ramienia Billota, powiedział z uśmiechem:
— Znasz pan zapewne te wiersze, drogi panie Billot?...
— Nie znam żadnych a żadnych wierszy.
— Wiersze Racine‘a, wielkiego poety.
— Cóż tedy znaczą te wiersze? — od,parł zniecierpliwiony Billot.
— Znaczą, żeś się pan sam zdradził.
— Ja?
— Pan!
— Jakim sposobem?
— Wymieniając nazwisko pana Gilberta, którego my dyskretnie nie wymieniliśmy dotąd.
— Prawda — mruknął Billot.
— Przyznajesz pan zatem?
— Zrobię nawet daleko więcej.
— O!... cóż pan zrobisz, kochany panie Billot?...
— Jeżeli to o tę książkę, wam chodzi i jeżeli powiem
Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/86
Ta strona została skorygowana.