Strona:PL Dumas - Anioł Pitoux T1-2.djvu/99

Ta strona została skorygowana.

że i bez tego byłbym powrócił na folwark po przejedzeniu dwóch ludwików panny Katarzyny.
Ponieważ pan tu jesteś, bierz je zaraz sobie; bo są w samej rzeczy pańskie i powracajmy.
— Do kroćset djabłów!... — rzekł Billot — wcale mi nie o powrót idzie. Gdzie szpiegi?...
— Szpiegi? — zapytał Pitoux, który nie zrozumiał znaczenia tego wyrazu.
— Tak... szpiegi!... — powtórzył Billot, czarni ludzie, jeżeli to lepiej rozumiesz.
— A! czarni ludzie. Zdaje mi się, kochany panie Billot, że nie przypuszczasz, abym się bawił w czekanie na tych nicponiów?...
— Brawo! a więc są za nami!
— Zdaje mi się; po takiej wycieczce, jaką odbyłem, sądzę nawet, że tak być musi.
— Jeżeliś zatem taki tego pewny, to pocóżeś uciekał?
— Ależ, bo myślałem, że ich dowódca goni mnie konno!
— No, no, nie jesteś wcale taki głupi, jak myślałem. Teraz więc, gdy mamy przed sobą wolną drogę, dalej dalej do Dammartin.
— Jakto! dalej! dalej?
— Wstawaj i jedź ze mną.
— Jedziemy zatem do Dammartin?.
— Tak... wezmę tam konia od ojca Lefranca. Zostawię mu mego Cadeta, który już iść nie może. Musimy być dziś wieczór w Paryżu.
— Niech i tak będzie, panie Billot, niech i tak będzie.
— Dalej zatem, nuże!
Pitoux zrobił wysiłek, aby się podnieść.
— Chciałbym bardzo, kochany panie Billot, ale nie mogę — rzekł.
— Nie możesz wstać?
— Nie.
— Ależ niedawno jak karp skoczyłeś.
— Ba! przed chwilą to zupełnie co innego, przed chwilą usłyszałem pański głos i dostałem batem po krzyżu. Te sposoby raz tylko skutkują, obecnie nie obawiam się pańskiego głosu, a co do bata — pewny jestem, że go pan nie użyjesz ani na mnie, ani na biednego Cadeta, który jest prawie taki zgrzany jak i ja.