Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/133

Ta strona została przepisana.

nie zamyśla brać go przemocą. Z tobą zaś, młodzieńcze, zobaczemy się, nieprawdaż? Nadewszystko, nie wierz Blance; z samego spadku po matce jest tak bogatą, że mogłaby pozwolić sobie fantazyj dwadzieścia razy kosztowniejszych niż te, jakie jej ofiarujesz. Ale, ale... przynieś pan także kilka przedmiotów tańszych, może ona zechce zrobić mi jaki podarunek. Nie jestem jeszcze dzięki Bogu w takim wieku, abym się miała wyrzekać wszelkiej kokieteryi. Zrozumiałeś mię pan, nieprawdaż?
I sądząc, że aby ją lepiej zrozumiał, należy dodać poruszenie do słów, pani Perrine wsparła swoję rękę na ramieniu młodzieńca.
Askanio zadrżał jak człowiek przebudzony nagle ze snu.
W istocie, zdawało mu się, że to wszystko snem było.
Nie pojmował, że był u Blanki i wątpił, czy to białe widzenie, którego wdzięczny głos obijał się jeszcze o jego uszy i którego lekkie kształty przesunęły się przed jego oczyma, było w istocie tą, za której jedno spojrzenie wczoraj i dziś rano jeszcze, byłby swe życie poświęcił.
Przepełniony szczęściem i nadzieją na przyszłość, przyrzekł pani Perrine wszystko co chciała, nie słysząc nawet co mówiła.