Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/147

Ta strona została przepisana.

Każdym razem przeto, gdy spostrzegał wicehrabiego, prewot spodziewał się, pomimo jego miny grzecznej i uprzedzającej, usłyszeć jakie niepomyślne wiadomości, które wicehrabia miał zwyczaj opowiadać ze łzami w oczach i z tą udaną i wyrachowaną boleścią, która wlewa kropla po kropli truciznę na ranę.
Co do hrabiego d’Orbec, wicehrabia de Marmagne prawie zerwał z nim wszelkie stosunki; byłato nawet jedna z tych rzadkich nieprzyjaźni u dworu, widocznych dla każdego.
D’Orbec gardził wicehrabim, ponieważ ten niemiał majątku i nie mógł utrzymywać się odpowiednio do swego tytułu.
Marmagne pogardzał hrabią dla tego, że był stary, a tem samem utracił przywilej podobania się kobietom; obaj wreszcie nienawidzili się dla tego, że każdym razem gdy się spotykali na jednej drodze, jeden drugiemu złe wyrządzić musiał.
Skoro się więc spostrzegli, dwaj dworacy ukłonili się z tym sardonicznym i zimnym uśmiechem, który tylko widzieć się daje w przedpokojach pałaców i który ma znaczyć:
— A! gdybyśmy tchórzami obaj nie byli, jakże dawno jednego z nas nie byłoby na świecie.
Lecz obadwaj poprzestali na tym ukłonie i uśmiechu, a hrabia d’Orbec nie przemówiwszy ani