Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/183

Ta strona została przepisana.

— Moje dzieci — rzekł do nich — jak widzicie, nie możemy uniknąć walki. Teraz tylko idzie o to, w jaki sposób rozpocząć?
— Wyważę bramę — rzekł Herman — i wejdziecie przez nią, oto cała rzecz.
— A czem mój Samsonie? — zapytał Benvenuto Cellini.
Herman spojrzał dokoła siebie i ujrzał na bulwarze belkę, którąby czterech ludzi zaledwie unieść zdołało.
— Tą belką — rzekł.
Poszedł spokojnie w miejsce gdzie leżała, wziął ją na ramię i wrócił do swego dowódzcy.
Tymczasem tłum ciekawych zaczynał się zbierać; Benvenuto pobudzony obecnością świadków, miał już wydać rozkaz rozpoczęcia ataku, gdy kapitan gwardyi królewskiej, uwiadomiony zapewne o rozruchu przez jakiego mieszczanina przyjaciela pokoju, ukazał się na rogu ulicy w towarzystwie pięciu czy sześciu ludzi na koniach.
Ten kapitan był przyjacielem prewota i chociaż wiedział doskonale o co chodziło, zbliżył się do Benvenuta Cellini, spodziewając się zapewne nastraszyć go, gdy tymczasem jego ludzie zastępowali drogę Hermanowi.
— Czego żądacie — rzekł — i dlaczego zakłócacie spokojność miasta?