Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/205

Ta strona została przepisana.

— Nie pokazujesz mi myśli — rzekł student — to jest dąb...
W istocie, ogromny dąb stał prawie na samym zewnętrznym brzegu fosy, zaglądając ciekawie wierzchołkiem przez mur w dziedziniec pałacu Nesle.
— Jakto! nie pojmujesz! — zawołał Askanio.
— Przeciwnie! zaczynam pojmować. Tak, tak, rozumiem. Dąb wraz z murem tworzy jednę arkadę mostu, którego dopełni ta drabina. Lecz pod tem wszystkiem jest przepaść, kolego, przepaść pełna błota. Do dyabła! trzeba dobrze uważać. Mam na grzbiecie moje najpiękniejsze łachmany, a mąż Simonny nie chce mi już kredytować.
— Pomóż mi wciągnąć drabinę — rzekł Askanio — tego tylko żądam od ciebie.
— Tak, zapewne — rzekł student — a ja zostanę na dole. Dziękuję!
I obadwa zaczepiwszy się jednocześnie u jednej z gałęzi drzewa, za kilka sekund znaleźli się na dębie.
Wtedy łącząc swoje siły, wciągnęli drabinę i dostali się z nią aż na wierzchołek drzewa.
Przybywszy tam, położyli ją jak most zwodzony i ujrzeli z radością, że gdy jeden z jej końców opierał się mocno na gałęzi, drugi opierał się na