Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/207

Ta strona została przepisana.

— Wygrałeś — rzekł Aubry, — Przechodź, lecz zimna krew, baczność i uwaga, rozumiesz?
— Bądź spokojny — odrzekł Askanio.
I zaczął przechodzić przez ten most wiszący, który Jakób Aubry utrzymywał w równowadze, opierając się na jednym z jego końców.
Drabina byłu wątła, lecz śmiały młodzieniec był lekki.
Student oddychając zaledwie, widział, że Askanio chwiał się przez chwilę, lecz przebył szybko cztery kroki, które oddzielały go od muru i przybył na miejsce zdrów i cały.
Tam jeszcze narażony był na niebezpieczeństwo, wrazie, gdyby który z oblężonych spostrzegł go; lecz nie omylił się w swoich przewidywaniach i rzucając szybkie spojrzenie na ogród pałacu:
— Niema nikogo — zawołał do towarzysza — niema nikogo!
— A więc — rzekł Jakób Aubry, dalej do liny.
I postąpił z kolei wązką i chwiejącą się drogą, gdy tymczasem Askanio przytrzymując drabinę, oddawał mu tę samą przysługę, jaką od niego otrzymał. A że Jakób nie był ani mniej zręcznym, ani mniej lekkim od swego towarzysza, za chwilę był obok niego.