Temi osobami były: stara służąca sprzątająca ze stołu; Katarzyna, która teraz rozpalała zgaszonę lampę; młodzieniec rysujący w kącie i czekający na zabraną mu lampę i sam mistrz, stojący z założonemi rękoma i o kuźnię oparty.
Tego to ostatniego, każdy wchodzący do pracowni najpierwby spostrzegł.
W istocie, jakieś szczególniejsze życie i potęga wytryskiwały z tego dziwnego człowieka i z wracały uwagę tych nawet, którzyby jej okazywać nie chcieli.
Byłto człowiek szczupły, wysoki, silny, czterdzieści najwięcej lat mieć mogący; lecz trzeba by dłuta Michała Anioła lub pędzla Ribeiry na oddanie tego czystego i śmiałego profilu, tej cery śniadej i ożywionej, wreszcie tej całej dumnej i prawie królewskiej postawy.
Wysokie czoło ocieniały brwi, marszczyć się zawsze gotowe; żywe, otwarte i przenikliwe spojrzenie, ciskało niekiedy groźne błyskawice; uśmiech pełen dobroci i łagodności, lecz cokolwiek drwiący, zachwycał i przestraszał zarazem; ręka, poruszeniem do którego nawykła, gładziła brodę i czarne wąsy; ręka ta nie była zupełnie mała, lecz nerwista, giętka, długa, zręczna a przytem delikatna, arystokratyczna, wytworna.
Nakoniec w sposobie patrzenia, mówienia,
Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/24
Ta strona została przepisana.