Blanka oczekiwała Askania z obawą i radością nazajutrz po dniu, w którym słowa pani Perrine pogrążyły młodzieńca w straszliwej boleści; lecz napróżno liczyła godziny i minuty; napróżno pani Perrine przysłuchiwała się, czekając umówionego znaku: Askanio nie przychodził.
Blanka wyobrażała sobie, że młodzieniec był chory, może umierający i dla tego przybyć nie był w stanie.
Przepędziła cały wieczór przed swoim klucznikiem, płacząc i modląc się, modły skończyła a łzy przecież napełniały jej oczy.
To przestraszyło ją.
Ta niespokojność, która uciskała jej serce, była dla niej przykrem odkryciem.
W istocie, było czego się przestraszyć, gdyż mniej jak w przeciągu miesiąca, Askanio stał się panem jej myśli do tego stopnia, że zapomniała o Bogu, o swoim ojcu, o swojem własnem nieszczęściu.
Lecz nie o to teraz chodziło! Askanio cierpiał o dwa kroki od niej; umierał a ona nie mogła go zobaczyć!
Nie była to chwila do rozumowania, płakać tylko mogła.
Gdy zostanie ocalony, wtedy będzie czas rozmyślać.
Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/324
Ta strona została przepisana.