Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/336

Ta strona została przepisana.

— Że jestem za młody jeszcze, ażebym mógł w tej chwili czem innem być dla ciebie jak kochankiem, Katarzyno. Pomówiemy zresztą o tem później.
— A ja nie jestem już tak ograniczoną, Mości panie, ażebym poprzestała na obietnicy tak wątłej i czekała na ciebie.
— Uczyń jak chcesz, mała.
— Lecz, z tem wszystkiem, cóż masz przeciwko małżeństwu? W czem się zmieni przez to twoje życie? Uszczęśliwisz biedną dziewczynę, która cię kocha, i oto wszystko.
— W czem się zmieni moje życie, Katarzyno? — rzekł poważnie Cellini. Widzisz tę świecę, której blade światło słabo oświeca obszerną salę, w której znajdujemy się: kładę nakrywkę na knocie, otóż zupełna noc teraz. Małżeństwo jest ową nakrywką. Rozświeć tę świecę Katarzyno, nie lubię ciemności.
— Rozumiem — zawołała szczebiotliwie Katarzyna wylewając łzy — nosisz zbyt świetne nazwisko abyś je nadał biednej dziewczynie, która ci oddała swoją duszę, swoje życie, wszystko co miała, wszystko co mogła dać, która jest gotowa wszystko znieść dla ciebie, która przez ciebie tylko żyje, i ciebie tylko kocha...
— Wiem to wszystko, Katatrzyno, i zapew-