Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/370

Ta strona została przepisana.

— O! tak! tak! tak! od miesiąca najgoręcej ich żądam — odpowiedział Askanio — znowu uniesiony mimowolnie ku jedynej myśli, którą był zajęty. Znowu nastąpiła chwilowa pauza.
— Czy kochasz Włochy? — rzekła z wysileniem Anna?
— Tak pani, kocham — odpowiedział Askanio. Tam się rodzą kwieciste pomarańcze, pod cieniem których pogadanka tak jest miłą. Tam lazurowe sklepienie Niebios, pieści i przyozdabia wzdzięcznie wypogodzone czoła piękności.
— O tam cię uprowadzić samego! Być zawsze wszystkiem dla ciebie, jak ty będziesz wszystkiem dla mnie! Boże! Boże! — zawołała księżna, mimowolnie także nieodpartą siłą zwracając się do swojej miłości. Lecz natychmiast, obawiając się strwożyć Askania, znów się powściągnęła i dalej rzekła: Mniemałam, że przedewszystkiem miłujesz sztukę.
— O tak miłuję ją przedewszystkiem... lecz prawdziwy artysta... O to nie ja, to mój mistrz, Cellini, który nadaje tworom swoim całe swoje istnienie. Ów wielki cudowny i wzniosły artysta, to on. Ja tylko jestem biednym uczniem, nic więcej. Przybyłem za nim do Francyi, nie dla zbierania bogactw, nie dla nabycia chwały, lecz że go kochałem i że mi niepodobna było z nim