— Drogi Benyenuto, niech umrę...
— Rzeknij jeszcze słówko — zawołał Benrenuto, mierząc doń z rusznicy — a twoje życzenie spełni się.
Pompeo zaczął zmykać co mu sił starczyło, krzycząc, że go chcą zamordować i wkrótce zniknął w przyległej ulicy.
Gdy się oddalił, Benvenuto zamknął okno, zawiesił rusznicę na gwoździu i położył się napowrót, śmiejąc się ze strachu, jakiego napędził biednemu Pompeo.
Nazajutrz, w chwili gdy schodził do sklepu otwartego już od godziny przez jego uczniów, Benvenuto Cellini spostrzegł po drugiej stronie ulicy Pompea, który stojąc tam od samego świtu, czekał na jego ukazanie się.
Ujrzawszy Celliniego, Pompeo dał mu znak najprzyjaźniejszy, jaki kiedykolwiek komu uczynił.
— A! — rzekł Cellini — to ty, kochany Pompeo. Dalibóg o mało dziś w nocy jakiś hultaj, twe nazwisko przybierający, nie przypłacił drogo swej śmiałości.
— Doprawdy — powiedział Pompeo, siląc się na uśmiech i zbliżając po mału do sklepu — a to jakim sposobem?
Benvenuto opowiedział posłańcowi Jego świątobliwości całe nocne zdarzenie; lecz ponieważ
Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/41
Ta strona została przepisana.