Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/459

Ta strona została przepisana.

Uszykowali się w cichości i oczekiwali stojąc nieporuszenie; nie można było wśród ciemności dostrzedz ich ogorzałych i okropnych twarzy, lecz oczy im się iskrzyły, ręce drżały, trzymając na pogotowiu rapiry, słowem wszystko okazywało w ich postawie oczekiwanie połączone z niespokojnością; tworzyli wśród półcienia grupę godną uwagi, którą pędzel Salvatora Rosy mógł jedynie oddać z dokładnością.
Benvenuto zbliżał się szybkim krokiem, mając się na baczności, gdyż jak wspomnieliśmy, powziął niejakie podejrzenie w domu d’Orbeca.
Wzrok jego bystry przywykły do ciemności, przeniknąć zdołał o dwadzieścia kroków, tak dalece, iż dostrzegł czterech zbójców wyłażących z zasadzki; i zanim ci otoczyć go zdołali, ukrył kobiałkę pod połę płaszczyka i wydobył szpadę z pochwy.
Oprócz tego z właściwą krwą zimną, cofnął się ku ścianie kościoła i tym sposobem mógł widzieć z przodu nacierających na niego.
Zbójcy nie myśleli z nim żartować; niepodobna było umknąć, nadaremnie więc było wołać o pomoc, zamek był w odległości pięciuset kroków; Benvenuto wszakże nie pierwszy raz znajdując się w podobnym przypadku, odpierał śmiało razy zbójów.
— Gdy tak przez czas niejaki stawiał mę-