Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/497

Ta strona została przepisana.

tak szybko krążyć w żyłach, ręka moja zawsze będzie opartą o rękojeść sztyletu, a nogi za progiem domu.
Biedna Stefana, mamże ją widzieć cierpiącą i łzami zalaną; z mojej przyczyny wkrótce by pobladła i wynędzniała, znienawidziłbym sam siebie równie jak ją, gdyżbym ją uważał za żyjący wyrzut. Umarłaby a ja byłbym jej mordercą.
Nie, nie jestem zrodzony, czuję to niestety! do cichych i niewinnych rozkoszy domowego zacisza; potrzeba mi swobody, przestrzeni, burzy, wszystkiego bardziej niż spokoju i jednostajności szczęścia.
Zniweczyłbym o Boże w moich niezgrabnych rękach ten kwiat wątły i delikatny.
Życie jej ze mną byłoby ciągiem udręczeniem, tę wzniosłą duszę wystawiłbym na męczarnie, grubiańskiem obejściem i sposobem życia.
Lecz czy będzie szczęśliwszą z Gismondem Gaddi? — Dla czegóż ona idzie za niego?
Byliśmy tak szczęśliwi!
Z tem wszystkiem los i duch artysty, o! Stefana wie o tem, że nie są zgodne z związkami ścisłemi i krępującemi, z potrzebami gospodarstwa domowego. Należałoby pożegnać wszystkie marzenia sławy, wyrzec się przyszłości, rzucić sztu-