Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/584

Ta strona została przepisana.

ganek z narażeniem się na skręcenie karku, gdy w tem dosłyszałem szelest prawie pod sobą. Wtedy spojrzałem na dół i ujrzałem Askania wychodzącego wilczym krokiem z odlewni.
— Czy ten Askanio ulubieniec Benwenuta?
— Tak, on sam. Jest to niewiniątko, ale zawierz tu pozorom!
— W jakim celu szedł Askanio?
— W jakim celu! otóż i ja uczyniłem sobie podobne zapytanie; lecz w krotce wszystko się wyjaśniło, gdyż Askanio zapewniwszy się podobnie jak Herman i Pagolo, że nikt go nie śledzi, wyciągnął z odlewni drabinę, oparł ją o ramiona Marsa, i zaczął wstępować po niej. Ponieważ drabina była opartą z przeciwnej strony drzewa, na którem się znajdowałem, straciłem więc z oczu Askania, mimo to śledząc jednakże co się z nim stało, nagle ujrzałem światło w oczach posągu.
— Co ty mówisz? — zawołał Marmagne.
— Istotną prawdę mój drogi i wyznam ci, że gdybym nie wiedział był szczegółów, które ci opowiedziałem, może rzeczywiście byłbym się przestraszył. Lecz widząc, że Askanio dostał się do głowy bożka, wniosłem przeto, że to on nie kto inny tam rozpalił światło.