Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/659

Ta strona została przepisana.

— Czy jestem tego pewny? wssakżeś sama o tem przed chwilą mówiła.
— Tak to prawda, ale rzecz dziwna, że teraz te okoliczności przedstawiają się w innym świetle jak poprzednio.
— Jak widzę wahasz się Gerwazo, a! wiedziałem że tak będzie.
— Jakóbie odprowadź mnie do domu.
— Gerwazo, Gerwazo, zawiodłaś mnie strasznie.
— Już ci nigdy nie będę wyrzucać, nigdy nie wspomnę o tem co zaszło. Kochałam cię boś mi się spodobał, ot wszystko.
— Otóż czego się właśnie obawiałem, lecz już za późno.
— Jak to za późno?
— Przyszłaś tu żeby mnie oskarżyć i musisz mnie oskarżyć.
— Nigdy tego nie uczynię Jakóbie; nie uwiodłeś mnie, ja to raczej byłam zalotną.
— Wybornie!
— A przytem — rzekła Gerwaza z spuszczonym wzrokiem, można być raz tylko uwiedzioną.
— Jak to raz?
— Tak, kochając raz pierwszy.
— Zapewniałaś przecie, żeś nikogo nie kochała.