Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/690

Ta strona została przepisana.

żywszy na szali moje błędy i cierpienia, oceni, że ostatnie o wiele pierwsze przenoszą.
— Amen, rzekł Aubry, czego ci życzę z całego serca. Lecz chciałbym się dowiedzieć mój drogi towarzyszu, jeżeli tylko rozmowa cię nie trudzi; mówię, mój drogi, bo nie sądzę ażebyś miał do mnie urazę za mimowolne potrącenie, jeżeli tedy nie trudzi cię, abyś mi objaśnił, jakim sposobem poznałeś żem uczeń?
— Poznałem to z twego ubioru, a nade wszystko po kałamarzu, który masz zawieszony u pasa, w tym miejscu gdzie szlachta nosi puginały.
— A więc widziałeś mój ubiór, kałamarz... rzecz dziwna! przecież mówiłeś mi mój towarzyszu, że się wybierasz na tamten świat?
— Spodziewam się przynajmniej żem doszedł kresu moich cierpień; tak, mam nadzieję usnąć dziś na ziemi, aby jutro przebudzić się w niebie.
— Życzę ci tego, — odpowiedział Jakób; zwrócę jednakże twoją uwagę na to, iż w twojem położeniu nie wypadałoby żartować.
— Zkądże wniosek iż żartuję? — pomruknął umierający, wydając głębokie westchnienie.
— Przecież mówiłeś, żeś mnie poznał z ubioru i po kałamarzu, gdy tymczasem ja nadaremnie oczy wytrzeszczam i nie widzę nawet rąk swoich.