— Oto, odpowiedział starzec, od roku jak grzebię ziemię, potrafiłem nareszcie wykopać jamę pod murem, przez którą człowiek przeleźć może.
— Gdzieżeś podziewał ziemię wykopywaną?
— Rozsiewałem ją jak piasek po mojem więzieniu i udeptywałem, ażeby tworzyła powłokę.
— Gdzież jest ta jama?
— Pod mojem łóżkiem. Od lat piętnastu nie zmienili miejsca jego. Dozorca odwiedza mnie tylko raz na dzień.
Po jego odejściu i zamknięciu drzwi, gdy szelest kroków już mnie nie dochodził, odsuwałem łóżko i zabierałem się do pracy; a gdy znowu godzina odwiedzin nadchodziła, ustawiałem łóżko na miejsce i kładłem się w nie. Onegdaj położywszy się myślałem, że już więcej nie wstanę; siły moje były wycieńczone, dziś czuję, że kres życia nastąpił. Dzięki ci młodzieńcze, dopomożesz mi umrzeć spokojnie, a ja wzajem uczynię cię moim spadkobiercą.
— Spadkobiercą? zawołał zdziwiony Aubry.
— Pozostawię ci ten sztylet. Uśmiechasz się. Jakiż skarb droższy może ci więzień pozostawić? Ten sztylet być może, że oswobodzi ciebie.
— Masz słuszność być może, rzekł Aubry, ale dokąd wiedzie ta jama?
— Jeszcze jej w zupełności nie przebiłem
Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/694
Ta strona została przepisana.