Strona:PL Dumas - Benvenuto Cellini T1-3.djvu/70

Ta strona została przepisana.

śnięcia kolan i czoła, które czasami o mur uderzały.
W ten sposób zsunął się aż na ziemię.
Gdy poczuł grunt pod swemi nogami, uczucie radości i niewypowiedzianej dumy wzniosło jego piersi.
Spojrzał na niezmierną wysokość, którą przebył i patrząc na nią, nie mógł się wstrzymać od wyrzeczenia półgłosem: „Jestem więc wolny!”
Lecz ta chwila nadziei była krótką.
Odwrócił się i kolana pod nim się zachwiały; przed nim wznosił się mur świeżo postawiony, mur o którym nie wiedział; był więc zgubiony.
Wszystko zdawało się w nim burzyć; pełen rozpaczy usiadł na ziemi; lecz siadając napotkał coś twardego; była to długa belka; lekki okrzyk radości: był ocalony!
Benvenuto ujął belkę tak jak rozbitek chwyta się masztu, który ma go utrzymać nad wodą.
W zwyczajnej okoliczności, dwóch ludzi zaledwie by ją unieść mogło, on sam przyciągnął ją do muru i oparł o niego.
Potem za pomocą rąk i kolan wdrapał się na szczyt muru; lecz tam zabrakło mu siły do przyciągnięcia belki i przełożenia jej na drugą stronę.
Przez chwilę dostał zawrotu głowy i zamknął