Strona:PL Dumas - Czarny tulipan (1928).pdf/104

Ta strona została przepisana.

Pewnego wieczora spóźniła się o pół godziny.
Korneljusz, zdziwiony tą okolicznością nadzwyczajną, przedewszystkiem zapytał o przyczynę tego.
— Nie moja w tem wina — odpowiada dziewica. — Mój ojciec wznowił znajomość tutaj z poczciwym człowiekiem, który w Hadze często go odwiedzał; jest to wesoły i miły człowiek, a przytem miłośnik butelki i zwykle częstuje mego ojca.
— Nie wiesz więcej o nim? — zapytuje Korneljusz zdziwiony.
— Nie... wiem tylko, że od dwóch tygodni ojciec mój jest z nim nierozłączony.
— Oh! — mówi Korneljusz, wzruszając głową z niespokojnością, (gdyż w każdym niezwykłym wypadku przewidywał nieszczęście) — zapewne szpieg jakiś, którego wysyłają dla śledzenia więźniów i dozorców.
— Ja tak nie sądzę — mówi Róża z uśmiechem — bo jeśli on kogo śledzi, to zapewne nie ojca mojego.
— Kogóż przecie?
— Oto mnie.
— Ciebie?
— Dlaczego wątpisz?
— A, prawda — mówi Korneljusz z westchnieniem — wszakże jesteś na wydaniu i ten człowiek starać się może o twoją rękę.
— To bardzo być może.
— I na czemże opierasz to radosne przypuszczenie?
— Powiedz raczej: tę obawę.
— Dziękuję ci, Różo, gdyż dla mnie przynajmniej jest obawą.
— Oto słuchaj lepiej.
— Słucham, Różo.
— Ten człowiek zaczął bywać u nas w Buitenhof właśnie wtedy, gdy ciebie uwięziono. Przypominam sobie nawet, że mówił, iż chciał się z tobą widzieć.
— Widzieć się ze mną?
— Oh, to był tylko pozór! jestem tego pewna, bo i teraz byłby o tem wspomniał, gdyś został tu przeniesiony, lecz przeciwnie, mówił nawet wczoraj memu ojcu, że nie zna ciebie wcale.
— Przypomnij sobie wszystko, Różo, gdyż pragnąłbym dojść, kto to jest ten człowiek i jakie ma zamiary.