Strona:PL Dumas - Czarny tulipan (1928).pdf/127

Ta strona została przepisana.

Korneljusz przerwał jej:
— Przebacz mi jeszcze raz, Różo! to, com mówił, przyznaję, mogło obrazić ciebie. Prosiłem cię już o przebaczenie i teraz, proszę. Czyż zawsze mi to pamiętać będziesz?
— Nazajutrz zatem, przypomniawszy sobie, coś mi pan mówił, to jest jakiego podstępu mam użyć ażeby się przekonać, czy ten nieznośny człowiek przychodzi dla mnie, czy też dla tulipana.
— Tak, nieznośny... wszak prawda, że go nienawidzisz?
— Oh! bezwątpienia, gdyż on jest przyczyną, że cierpię od dni ośmiu.
— I ty cierpiałaś, Różo!... dziękuję ci za tę pocieszającą wiadomość.
— Nazajutrz po tym dniu nieszczęsnym zeszłam więc do ogrodu i zbliżyłam się do zagonu, w którym miałam zasadzić nasiennik; oglądając się nieznacznie, dostrzegłam, iż szedł za mną.
— Szedł za tobą?
— To jest tak, jak poprzednio, ukrywając się za drzewami.
— Udawałaś, że go nie widzisz? — zapytuje Korneljusz, przypominając sobie radę, jaką udzielił Róży.
— Tak, i z łopatą w ręku, zacząłam kopać ziemię.
— A on!
— Widziałam jego oczy, iskrzące jak u tygrysa.
— On ciebie śledził.
— Poczem, udając, jakobym zasadziła nasiennik, oddaliłam się.
— I ukryłaś się za drzwi ogrodu, przez szczeliny lub dziurkę od klucza nawzajem go śledziłeś?
— Przez chwilę stał w miejscu, zapewne dla przekonania się, czym się zupełnie oddaliła, lub czy nie wrócę; opczem wylazł wilczym krokiem ze swego ukrycia, a zbliżył się manowcami do zagonu, obejrzawszy się na wszystkie strony; stanął wreszcie przed miejscem, gdzie ziemia świeżo była skopana, raz jeszcze rzucił wyrokiem na ogród, na okna, na niebo i, sądząc, że nikt go dostrzec nie może, wpadł na zagon, zanurzywszy obie ręce w ziemi, poczem wziąwszy garstkę, roztarł jej gruczołki ostrożnie, szukając nasiennika; trzykroć powtarzał tę czynność na całej przestrzeni skopanej przeze mnie ziemi, nakoniec do-