Strona:PL Dumas - Czarny tulipan (1928).pdf/16

Ta strona została przepisana.

otworzyły. Jan wchodzi i spiesznym krokiem zbliża się do łoża więźnia, który wyciągnął ręce pokaleczone, obwinięte bandażami do swego czcigodnego brata, którego, przewyższył nie tak w zasługach położonych dla Holandji, jak raczej w nienawiści, którą pozyskał od współziomków. Tan pocałował brata z rozrzewnieniem i złożył zwolna jego ręce na materacu.
— Korneljuszu, drogi bracie, ty jesteś bardzo cierpiącym.
— Już nic nie czuję, gdy ciebie widzę.
— Oh! mój kochany Korneljuszu, jeżeli tak jest, to ja przeciwnie widząc ciebie w tym stanie, cierpię za nas obu.
— I ja podobnież, gdym myślał o tobie pośród katuszy, nie uskarżałem się wcale, raz tylko wymówiłem te słowa: biedny mój brat, lecz otóż jesteś, zapomnijmy o wszystkiem. — Czy po mnie przybyłeś?
— Tak.
— Mam się dobrze, pomóż mi tylko powstać, a ujrzysz jak chodzę.
— Nie będziesz potrzebował iść daleko, gdyż moja kareta stoli stąd niedaleko, za oddziałem Tillego.
— Tilly stoi tu ze swoimi żołnierzami?
— Z jakiej przyczyny?
— Bo mówił Wielki Pensjonarz z posępnym uśmiechem jemu właściwym, — mieszkańcy Hagi objawili żądzę ciekawości widzenia twego odjazdu, i z tego powodu lękano się zaburzenia.
— Zaburzenia? — powtórzył Korneljusz wpatrując się w oblicze pomieszanego brata — zaburzenia?
— Tak, Korneljuszu.
— A więc ta wrzawa, którą słyszałem nie była urojeniem? — mówił więzień do siebie.
Poczem odwracając się do brata:
— To tedy gromadzą się wokoło Buitenhof... nieprawdaż?
— Tak, mój bracie.
— Lecz jak mogłeś się tu dostać?
— I cóż...
— I przepuścili ciebie swobodnie?
— Wiesz dobrze, iż nie jesteśmy lubiani Korneljuszu — dodaje Wielki Pensjonarz z melancholijną goryczą. — Udałem się więc przez mniej ludne ulice.