Strona:PL Dumas - Czarny tulipan (1928).pdf/33

Ta strona została przepisana.

Jan wyjrzał.
Tłumy ludu dążyły z Buitenhof ulicą, przez którą wypadała droga ucieczki; z zadziwiającą szybkością płynęła ta wyjąca lawa.
— Zatrzymaj się i sam uciekaj — mówi Jan do woźnicy — nadaremnie jechać dalej, jesteśmy zgubieni.
— Otóż oni! otóż oni! — wołają chórem.
— Tak to oni! zdrajcy! rozbójnicy! mordercy! — odpowiadają ci, którzy gonili pojazd, niosąc ciało towarzysza swego, roztratowanego przez konie.
Jego to bowiem przejechała kareta braci Wittów.
Woźnica zatrzymał się, lecz pomimo próśb pana swego, nie chciał ratować się ucieczką.
W jednej chwili kareta została otoczona przez tych, którzy naprzeciw niej dążyli i tych, którzy ją ścigali.
W jednej chwili rozniosła się na tym rozkołysanym tłumem jak pływająca wyspa.
Pływająca wyspa zatrzymała się raptem, kowal z tłumu zabił jednego z dwóch koni uderzywszy go szyną żelaza.
W tej chwili uchyliła się okiennica okna i można było poznać postać bladą i wzrok ponury młodzieńca, o którym mówiliśmy.
Za nim dawała się widzieć twarz oficera prawie tak blada jak pierwszego.
— Oh! mój Boże, mój Boże!... cóż to się dziać będzie.
— Zapewne coś okropnego — odpowiada.
— Oh! spójrz pan... otóż wyciągają z karety Wielkiego Pensjonarza, okładają go razami.
— W istocie, ci ludzie muszą mieć ważne powody do podobnego postępowania.
— A teraz zkolei wyprowadzają Korneljusza, Karneljusza, którego już dręczono na torturach... oh! patrz pan, patrz...
— Tak, w istocie, to jest Korneljusz.
Oficer odwrócił głowę.
Wtedy bowiem stawiając nogę na ostatnim stopniu karety, nie dotknąwszy nawet ziemi, Ruart otrzymał cios szyną żelazną, która roztrzaskała mu głowę.
Powstał jednak, lecz natychmiast upadł.
Następnie kilku ludzi, ująwszy go za nogi ciągnęli pośród pospólstwa i wtedy widzieć można było krwistą ścież-