Strona:PL Dumas - Czarny tulipan (1928).pdf/34

Ta strona została przepisana.

widoczną przez chwilę, gdyż cisnący się natychmiast ją zamykali.
Młodzieniec zbladł bardziej, niż zwykle, co wydawało się niepodobieństwem i przez chwilę oko jego ukryło się pod powieką.
Oficer dostrzegłszy tych oznak politowania, poraź pierwszy dających się widzieć w swym surowym towarzyszu i pragnąc korzystać z tego zmiękczenia duszy, powiedział:
— Chodźmy stąd, panie, gdyż zdaje się, że mają zamiar zamordować Wielkiego Pensjonarza.
Lecz młodzieniec już oczy otworzył.
— W istocie ten lud jest niepowściągnięty.
— Biada tym, którzy go zdradzają.
— Czy nie masz środka ocalenia tego człowieka, który zajmował się wychowaniem W. K. Mości. Jeżeli podobna i choćbym miał życie utracić...
Wilhelm Oranji, gdyż to on był, zmarszczył brwi z groźnym poruszeniem, przygasił błyskawicę posępnej wściekłości iskrzącej się pod jego powieką i odpowiedział.
— Pułkowniku van Deken, proszę cię pospiesz do obozu i, na każdy wypadek niech wojsko stanie pod bronią.
— Lecz mam Waszą Książęcą Mość pozostawić pośród morderców.
— Nie troszcz się bardziej o mnie jak ja o siebie — zawołał gwałtownie książę.
— Pospieszaj pułkowniku! Oficer oddalił się ze skwapliwością okazującą nie tak posłuszeństwo rozkazom księcia, jak raczej, ażeby nie był świadkiem przerażającego widoku morderstwa drugiego brata.
Zaledwie drzwi się za nim zamknęły, gdy Jan de Witt przez nadzwyczajne wysilenie skoczył na wystawę przedsionka domu położonego naprzeciw tego, w którym był ukryty jego wychowaniec, wkrótce zachwiał się na nogach potrącony przez ścigających go w tym schronieniu; Jan wołał donośnym głosem:
— Mój blacie! gdzież jesteś Korneljuszu!
Jeden z zagorzalców zrzucił mu kapelusz z głowy.
Drugi pokazał mu ręce zakrwawione; był to jeden z morderców Korneljusza, który spieszył, ażeby nie stra-