Strona:PL Dumas - Czarny tulipan (1928).pdf/70

Ta strona została przepisana.

— Rozumiem — lecz...
— Lecz?
— Nie chcę! Byłabyś obwinioną.
— Cóż z tego? — mówi Róża rumieniąc się.
— Dziękuję ci moje dziecię; — lecz pozostanę.
— Zostaniesz? mój Boże! mój Boże! Czyś mnie nie zrozumiał, że będziesz skazany na śmierć, zginiesz z ręki kata, albo być może zamordują ciebie... pokroją twoje ciało w kawałki, podobnie jak Jana i Korneljusza. Na miłość Boską nie troszcz się o mnie i uciekaj coprędzej z tej izby, w której Witt...
— Hę... — zawołał dozorca ocknąwszy się... — kto mówi o tych łotrach, zbrodniarzach Wittach?
— Nie unoś się mój poczciwy człowieku — mówi Korneljusz ze słodkim uśmiechem — nie masz nic szkodliwszego w twoim położeniu jak rozjątrzać krew.
Poczem cicho mówi do Róży:
— Moje dziecię, jestem niewinny, będę oczekiwał na moich sędziów.
— Cicho! — mówi Róża.
— Z powodu?
— Nie trzeba, żeby ojciec wiedział, żeśmy z sobą rozmawiali.
— Dlaczego?
— Dlaczego? bo nie dozwoliłby mi przyjść tutaj więcej.
Korneljusz przyjął to wyznanie z uśmiechem; zdawało mu się, że promień szczęścia zabłysnął dla niego.
— Cóż tam z sobą szepczecie — mówi Gryfus powstawszy, przytrzymując zdrową ręką złamaną.
— Nic — odpowiada Róża — ten pan udzielał mi rad, jak się ma ojciec zachować podczas leczenia.
— Jak się mam zachować? ale ty moja piękna, czy wiesz jak się masz zachować?
— Ja?
— Tak, masz wiedzieć raz na zawsze, że nie powinnaś wchodzić do więźni, albo jeżeli przypadkiem wejdziesz, to należy bawić jak najkrócej; a teraz ruszaj naprzód.
Róża i Korneljusz spojrzeli na siebie.
Spojrzenie Róży wyrażało:
— Widzisz więc.
Wzrok Korneljusza zdawał się przemawiać:
— Niech się dzieje wola Boska.