Strona:PL Dumas - Czarny tulipan (1928).pdf/94

Ta strona została przepisana.

— Bo widzisz pan, gdybyś pozostawił twoją głowę ma rusztowaniu...
— To bym nie żył.
— Tak, przestałbyś cierpieć, bo nie ukrywam tego przed tobą, że będę ci dokuczał.
— Dziękuję za tę uprzejmą obietnicę.
I gdy więzień uśmiechał się do starego dozorcy, Róża stojąca za drzwiami przez otwór uśmiechała się do więźnia z anielską pociechą.
Gryfus zbliżył się do okna.
Jeszcze było dość widno i można było objąć wzrokiem rozległy widnokrąg gubiący się w szarawej mgle.
— Jaki stąd widok? — zapytuje dozorca.
— Bardzo piękny — odpowiada Korneljusz, patrząc na Różę.
— Tak, tak... zbyt wiele światła.
W tej chwili oba gołębie przestraszone widokiem, albo raczej głosem nieznajomego wyleciały z gniazda i znikły spłoszone w gęstwinie mgły.
— Oh! oh! a to co znowu?
— To są moje gołębie.
— Moje gołębie! zawołał Gryfus. — Alboż to może mieć więzień co swojego?
— A więc, są to gołębie zesłane mi od Boga.
— Otóż już ciebie złapałem mój panie... chowa sobie gołąbki... lecz z tego nic nie będzie, jutro będą się piekły na rożnie.
— Potrzeba wprzód, ażebyś je złapał. Jeżeli twierdzisz, że nie należą do mnie, tem mniej mogą być twojemi; przytem upewniam ciebie, że nie są mojemi.
— Co się odwlecze — nie uciecze — mruknął dozorca — i jutro najdalej ukręcę im szyje.
I to mówiąc Gryfus wychylił się przez okno dla zobaczenia gniazda, Korneljusz pobiegł tymczasem do drzwi uścisnąć rączkę Róży, która powiedziała mu:
— Dziś o dziewiątej.
Gryfus zajęty żądzą pochwycenia gołębi, nic nie dostrzegł ani dosłyszał, zamknąwszy okno wziął córkę za rękę i wyszedł, zamknął drzwi na klucz i zaryglował, poczem udał się do innych więźniów z podobnemi obietnicami.
Korneljusz przysłuchiwał się pode drzwiami oddalającym się krokom dozorcy, pobiegł do okna i zniszczył