Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/100

Ta strona została przepisana.

— Nie, nie pytałem się wcale — odrzekł Aramis z miną przebiegłą — ale czekałem, aż sam mi to powiesz.
— Otóż szukałem cię po to tylko, ażeby ci poprostu dać sposób zabicia pana de Marsillac, gdyby ci sprawiało to przyjemność, a nicby nie znaczyło nawet, że jest księciem.
— A patrz!... — odrzekł Aramis — dobra myśl!...
— Otóż oddaję ją na twój użytek, mój drogi. Czy z tysiącem talarów z twego opactwa i dwunastu tysiącami franków, jakie zarabiasz, sprzedając kazania... czy jesteś bogaty?... Odpowiedz mi szczerze.
— Ja?... goły jestem, jak Hiob, i choćbyś mi zrewidował kieszenie i kufry, nie wiem, czybyś tu znalazł sto pistolów.
— Ho!... ho!... sto pistolów!... — rzekł do siebie pocichu d‘Artagnan — i on to nazywa być gołym, jak Hiob. Ja gdybym zawsze miał tyle, uważałbym się za bogatego, jak Krezus.
Potem dodał głośno:
— A czyś ambitny?...
— I jeszcze jak!
— A więc, mój drogi, chcę cię uczynić bogatym, potężnym, abyś mógł robić wszystko, co zechcesz.
Cień jakiś przemknął po czole Aramisa, tak szybko, jak ów, który kołysze się w sierpniu ponad zbożami; ale, choć przeleciał szybko, d‘Artagnan go zauważył.
— Mów — wyrzekł Aramis.
— Przedtem jeszcze jedno pytanie. Czy zajmujesz się polityką?...
Błyskawica mignęła w oczach Aramisa tak szybko, jak w cień, który przebiegł po czole, ale nie tak szybko, ażeby jej d‘Artagnan nie dojrzał.
— Nie — odpowiedział Aramis.
— To wszelka propozycja przypadnie ci do gustu, skoro, jak teraz, nie masz innego pana, prócz Boga — rzekł gaskończyk ze śmiechem.
— To możebne.
— Czyś, kochany Aramisie, pomyślał kiedy o tych pięknych dniach młodości, które pędziliśmy, śmiejąc się, pijąc i bijąc?
— O!... tak, nieraz ich żałowałem. Były to szczęśliwe czasy! Delectabile tempus!