— Tak — podchwycił Aramis — niestety, minęły te czasy: fugit irreparabile tempus.
— Ba!... — podchwycił d‘Artagnan — może jeszcze powrócą, w każdym razie, gdybyś mnie potrzebował, zastaniesz mnie przy ulicy Tiquetonne, w hotelu „pod Kozą“.
— A mnie w klasztorze jezuitów, od szóstej zrana do ósmej wieczorem przez bramę, od ósmej wieczorem do szóstej zrana przez okno.
— Żegnam cię, mój drogi.
— O! tak cię nie puszczę, pozwól, niech cię odprowadzę.
I wziął szpadę swą i płaszcz.
— Chce się upewnić, czy odjadę — rzekł do siebie d‘Artagnan.
Aramis zagwizdnął na Bazina, ale Bazin spał w przedpokoju na resztkach wieczerzy i Aramis musiał go szarpnąć za ucho, ażeby go obudzić. Bazin wyciągnął się, przetarł sobie oczy i usiłował znowu zasnąć.
— No, no, panie śpiochu, prędko drabinę.
— Ależ — rzekł Bazin, ziewając tak, że o mało mu szczęki nie powychodziły ze stawów — drabina pozostała przy oknie.
— Ale inną drabinę, ogrodniczą, widziałeś, jak d‘Artagnanowi trudno było wejść po tamtej; jeszcze trudniej byłoby zejść.
D‘Artagnan zapewnił Aramisa, że zejdzie bardzo dobrze; ale przyszła mu pewna myśl i na tę myśl zamilkł.
Bazin wydał głębokie westchnienie i poszedł szukać drabiny.
Po chwili przyniósł mocną drabinę drewnianą i przystawił ją od okna.
Przenikliwe spojrzenie Aramisa chciało dociec myśli przyjaciela — aż do głębi duszy, ale d‘Artagnan wytrzymał to spojrzenie — z miną zachwycająco dobroduszną. Zresztą w tej chwili stawiał już nogę na pierwszym stopniu drabiny i schodził. Za chwilę był już na ziemi. Bazin zaś pozostał przy oknie.
— Zostań tu — rzekł Aramis — ja wrócę.
Obaj skierowali się do szopy; na ich spotkanie wyszedł z niej służący, prowadzący dwa konie.
— Ot... to jest służący czynny i czujny — rzekł Ara-
Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/106
Ta strona została przepisana.