Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/117

Ta strona została przepisana.

bardzo źle żywiony przez pana de Mazariniego. Spróbuj tych kotletów, to z moich baranów.
— Wyborne i kruche posiadasz barany, można ci pozazdrościć.
— Pasą się na moich łąkach, które są znakomite.
— Proszę cię, daj mi jeszcze.
— O nie, weź lepiej zająca; zabiłem go wczoraj w moim parku.
— Do licha! cóż za smak przewyborny — rzekł d‘Artagnan — chyba samą macierzanką żywisz swoje zające?
— A co myślisz o mojem winie?... — rzekł Porthos.
— Przyjemne w smaku, nieprawdaż?
— Wyśmienite.
— A to przecież tutejsze.
— Naprawdę?
— Tak; mam winnicę na południowym stoku mojej góry; dostarcza mi dwadzieścia okseftów.
— Ależ to ogromna winnica!
Porthos westchnął po raz piąty. D‘Artagnan rachował jego westchnienia. Nareszcie, chcąc zbadać przyczynę, odezwał się:
— Mógłbym sądzić, kochany przyjacielu, że masz jakąś troskę tajemną. Czyś nie chory czasem?... Czyżby to zdrowie pozorne...
— W jaknajlepszym stanie, mój drogi, lepsze, niż kiedykolwiek; jestem w stanie wołu zabić uderzeniem pięści.
— Więc może kłopoty rodzinne...
— Rodzinne?... — rzekł Porthos — chwała Bogu, sam jeden jestem na świecie.
— Dlaczegóż zatem wzdychasz?
— Drogi przyjacielu — rzekł Porthos — będę z tobą szczery; oto nie jestem szczęśliwy.
— Nie jesteś szczęśliwy, Porthosie? Ty, który posiadasz zamki, łąki, góry i lasy; który posiadasz czterdzieści tysięcy liwrów dochodu rocznego, — z tem wszystkiem nie jesteś szczęśliwy!
— Mój drogi, to prawda, mam to wszystko, lecz stoję sam pośród tego.
— A! rozumiem; otaczają cię sąsiedzi niegodni ciebie, na których patrzysz ze wstrętem?
Porthos pobladł zlekka i połknął ogromną szklanicę swego własnego wina.