Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/125

Ta strona została przepisana.
ROZDZIAŁ XIV
GDZIE POKAZUJE SIĘ, ŻE, JEŻELI PORTHOSOWI NIE WYSTARCZAŁO JEGO STANOWISKO, MOUSQUETON ZE SWEGO ZADOWOLONY BYŁ NAJZUPEŁNIEJ

Gdy powracali do pałacu i Porthos rozkołysany był marzenami o baronostwie, d‘Artagnan zastanawiał się nad nędzą biednej natury ludzkiej, niezadowolonej wiecznie z tego, co posiada, i zawsze pożądającej tego, czego dosięgnąć trudno. Na miejscu Porthosa, czułby się najszczęśliwszym z ludzi, a Porthosowi czegóż brakowało do szczęścia?.. pięciu liter dla wypisania przed nazwiskiem i maleńkiej korony dla namalowania po bokach powozu.
— Więc żywot mój przeminie — mówił w duchu d‘Artagnan — na daremnem rozglądaniu się w lewo i w prawo — dla ujrzenia oblicza ludzkiego z wyrazem rzetelnego szczęścia.
W chwili, gdy Porthos rozłączył się z nim, dla dania rozkazów kucharzowi, spostrzegł zbliżającego się Moustquetona. Oblicze tego poczciwca, gdyby nie lekkie zafrasowanie, które je przesłaniało, jak przejrzysty obłoczek wiosenny, wyrażało szczęśliwość w całej pełni.
— Mam nareszcie, czego szukałem — rzekł sobie d‘Artagnan — ale niestety!... biedaczysko nie wie, po co tu przybywam.
Mousqueton stanął w oddaleniu. D‘Artagnan dał mu znak, aby się zbliżył.
— Panie, odezwał się Mousqueton — korzystając z pozwolenia, proszę o jedną łaskę.
— Mów, kochanku — odrzekł d‘Artagnan.