Strona:PL Dumas - Dwadzieścia lat później.djvu/126

Ta strona została przepisana.

— Tylko brak mi śmiałości, z obawy, aby pan nie sądził, iż pomyślność mnie psuje.
— Więc jesteś szczęśliwy, przyjacielu? — zagadnął go d‘Artagnan.
— O tyle, o ile nim być można, a jednak w pana mocy jest uczynić mnie jeszcze szczęśliwszym.
— Mówże więc, a uczynię, co zechcesz, jeśli to tylko ode mnie zależeć będzie.
— O!... od pana jedynie!
— Słucham.
— Panie, jeżeli chcesz mi wyświadczyć łaskę, nie nazywaj mnie już, proszę, Mousquetonem tylko Moustonem. Odkąd mam zaszczyt być intendentem u jaśnie pana, przybrałem to nazwisko, które brzmi dostojniej i wzbudza uszanowanie w podwładnych moich. Pan wie, jak dla tej hołoty potrzebna jest subordynacja.
D‘Artagnan uśmiechnął się; Porthos przedłużał swoje nazwisko, Mousqueton zaś skracał swoje...
— I cóż, panie?... — pytał cały drżący Mousqueton.
— I owszem, drogi Moustonie — odparł d‘Artagnan — uspokój się, nie zapomnę o twojem żądaniu i, jeżeli sobie życzysz, mówiąc do ciebie, nie będę cię tykał.
— O!... — wykrzyknął cały czerwony z radości Mousqueton, — gdybyś mi panie uczynił ten zaszczyt, wdzięczność moja trwałaby całe życie; lecz może to zbyt wielkie żądanie?
— Niestety! — pomyślał d‘Artagnan — to bardzo niewiele, wzamian za utrapienie, które sprawię temu biedakowi, co mnie tak serdecznie przyjął.
— Czy długo pozostanie pan z nami?... — zapytał Mousqueton, którego uspokojone oblicze, kraśniało, jak kwiat rozwiniętej piwonji.
— Jutro odjeżdżam, kochanku.
— A! panie!... — zawołał Mousqueton — na to więc przybyłeś, aby nam tylko żalu narobić?...
— Bardzo się tego obawiam — powiedział tak cicho d‘Artagnan, aby oddalający się z ukłonem Mousqueton nie mógł go usłyszeć.
Pomimo, że d’Artagnan serce miał stwardniałe, przemknął mu przez myśl rodzaj wyrzutu sumienia; nie żal mu jednak było wciągnąć Porthosa na tę drogę, na której życie jego i mienie mogło być narażone. Porthos bowiem